Zaczęło się od koła. I nie, nie wymyślili go na nowo — po prostu odkryli jego zupełnie nowe zastosowanie. To właśnie na zajęciach z aerial hoop Natalia i Bartek zakochali się w powietrznych akrobacjach. I w sobie. Ich historia to dowód na to, że pasja potrafi unieść ludzi wysoko. A jeśli dodać do niej determinację i odrobinę odwagi w biznesie, może też wynieść markę na zupełnie nowy poziom.
Dziś Flying Rose Sport produkuje sprzęt, który trafia do artystów, szkół i trenerów na całym świecie. A ich sklep online, zbudowany na Shoperze, ruszył z miejsca jak dobrze rozkręcone koło.
W tej rozmowie Natalia i Bartek opowiadają, jak wygląda życie na wysokości — tej fizycznej i tej biznesowej. Jak się projektuje produkty, które muszą być perfekcyjne i niezniszczalne. I jak prowadzić firmę z miłością. Dosłownie.
To miała być tylko randka. Skończyło się na latającym biznesie



Jak sami piszecie, Wasza pierwsza randka odbyła się na lekcji pole dance. Kiedy zrozumieliście, że wspólna pasja do tańca i „latania” może przerodzić się w biznes? Pamiętacie ten moment?
Ten proces był raczej długi. Indywidualna lekcja pole dance była prezentem na nasze pierwsze wspólne walentynki jako para. Świetnie się bawiliśmy, a później kupiliśmy kartę, która pozwalała chodzić na zajęcia codziennie. Tak to się zaczęło. Chodziliśmy na pole dance i aerial hoop, ale to właśnie zajęcia na kołach cyrkowych najbardziej nas wciągnęły.
Później wszystko potoczyło się bardzo szybko. Natalia zaczęła występować na zawodach razem z koleżanką i odnosić sukcesy, na przykład zdobyła trzecie miejsce na Mistrzostwach Świata. Dziewczyny wspólnie założyły szkołę, a my jako uzupełnienie jej oferty otworzyliśmy stacjonarny sklep z odzieżą do pole dance i aerial.
Z czasem sklep przekształcił się w firmę, która produkuje i sprzedaje sprzęt do akrobatyki powietrznej. W ofercie są koła cyrkowe, szarfy akrobatyczne, hamaki do jogi i inne produkty. Wszystko to pod marką flyingrose.pl.
Co było najtrudniejsze w przejściu od romantycznej historii do realiów rejestracji firmy w 2017 roku? Jakie największe wyzwania wtedy przed Wami stanęły?
Wszystko działo się bardzo dynamicznie. Wpadłem w wir rozwoju sklepu internetowego w momencie, gdy zakończyła się nasza współpraca ze szkołą akrobatyki powietrznej. Ponieważ sprzedaż na początku była bardzo słaba, postanowiłem sprawdzić, dlaczego tak się dzieje. Okazało się, że:
- nikt tak naprawdę nie wiedział, czym jest akrobatyka powietrzna
- mieliśmy fajny produkt, ale szkoły nie miały odpowiednio przygotowanych instruktorów
- ludzie obawiali się kupować tego typu sprzęt w Polsce
Dlatego podjęliśmy konkretne działania. Wspieraliśmy rozwój artystów, którzy dzięki swoim występom w programach typu talent show popularyzowali akrobatykę powietrzną. Wprowadziliśmy szkolenia instruktorskie dla trenerów i rozpoczęliśmy procesy certyfikacji sprzętu. A potem wszystko zaczęło się rozwijać — w dużej mierze dzięki kampaniom Google Ads prowadzonym w Shoperze.

Od początku wiedzieliście, że chcecie sprzedawać Wasze produkty przez internet czy przyszło to z czasem?
Nie, początkowo to był tylko dodatek do szkoły. Tak jak już wspomniałem, zaczynaliśmy od sprzedaży odzieży do pole dance, a później doszły akcesoria, takie jak gripy czy magnezja.
Branża okazała się jednak trudna, dlatego całkowicie przestawiliśmy się na sprzęt do akrobatyki powietrznej, czyli:
- koła aerial hoop
- szarfy aerial silks
- chusty do jogi
- stelaże do akrobatyki
- materace akrobatyczne
To właśnie te produkty dziś najbardziej kojarzą się z marką flyingrose.pl.
Platforma sklepowa.Trochę przypadek, trochę przeznaczenie, a dziś działa bez zarzutu
Jak przebiegał proces wyboru oprogramowania dla Waszego sklepu? Czy mieliście już wcześniej jakieś doświadczenia ze sprzedażą w sieci? Może korzystaliście już z innych platform sklepowych?
Byliśmy kompletnie zieloni w tych sprawach. Tak naprawdę to firma, która pomagała nam stworzyć stronę, podjęła decyzję za nas. Powiem szczerze, że to były zupełnie inne czasy, a dziś aż miło na to spojrzeć z perspektywy. Wiecie, ile wtedy kosztowało postawienie własnego sklepu z roczną licencją? 4000 zł netto.
Jak to się stało, że wybraliście Shopera?
Trochę przypadek, a może wola boska 🙂 Wszystko dobrze się złożyło, bo nie szukaliśmy żadnych agencji, które tylko chcą wyciągać pieniądze. Wystartowaliśmy z kampanią w Shoperze i… poszło świetnie.
Dodatkowo w tamtym czasie za kontakt z nami po stronie Shopera odpowiadał Pan Rafał, który robił świetną robotę. Byliśmy w stałym kontakcie — tydzień w tydzień omawialiśmy, co można poprawić, a ja starałem się wszystko od razu wdrażać. Dzięki temu sklep naprawdę zaczął się rozwijać.
Flying Rose Sport w liczbach
ROAS z kampanii Google Ads: ponad 2000%
Już w pierwszym miesiącu po uruchomieniu kampanii w Shoperze.
95% oferty to własna produkcja
Sprzęt powstaje w całości w pracowni Flying Rose — od kół po szarfy i stelaże.
3 etapy weryfikacji
Tyle etapów weryfikacji jakości przechodzi każdy sprzęt przed wysyłką do klienta.
Ponad 100 szkół akrobatyki powietrznej
Wzrost z zaledwie kilku w momencie wejścia marki na rynek.
1200 kg – minimalna wytrzymałość sprzętu
Tyle musi udźwignąć każdy produkt Flying Rose, zanim trafi do klientów.
4000 zł netto – koszt pierwszego sklepu online Tyle zapłacili na start.
Dziś sprzedają globalnie.
Co sprawiło Wam największą trudność na początku, gdy zakładaliście sklep i jak sobie z tym poradziliście?
Największym problemem był brak zainteresowania produktami i zerowa widoczność strony. Na początku pomogły nam Google Ads oraz wystawianie stoiska na eventach branżowych.
Które funkcje lub integracje w sklepie szczególnie przypadły Wam do gustu? Z których dziś chętnie korzystacie? Bez których nie wyobrażacie sobie prowadzenia sklepu?
Bardzo przydatne są dla nas integracje z Subiektem i firmami kurierskimi. Lubię też eksperymentować z rekomendacjami produktowymi i powiązaniami między produktami. Boxy produktowe wykorzystujemy we wpisach blogowych, żeby czytelnik od razu widział, o czym mowa w artykule.
Marketing i sprzedaż. Najpierw było zero klików. Potem 2000% ROAS-u
W jaki sposób pozyskiwaliście pierwszy ruch na stronę Waszego sklepu? Jak to wygląda dziś? Skąd klienci trafiają do Waszego sklepu?
Po znajomościach branżowych i dzięki Google Ads. Teraz mamy już mocno rozbudowane źródła ruchu. Nasze główne kanały to: wyszukiwania organiczne, Google Ads, reklamy w social mediach oraz ruch organiczny z tych platform. Ponieważ marka jest już dobrze rozpoznawalna, pojawia się coraz więcej wejść bezpośrednich. Coraz więcej osób po prostu zna Flying Rose Sport.

Wiemy, że skorzystaliście też z pomocy naszych specjalistów w ramach usługi Shoper Kampanie. Opowiedzcie coś więcej o tej współpracy: od czego się zaczęła, jak wyglądała, jakie przyniosła efekty.
Na początku po prostu uruchomiłem kampanię. Okazało się, że to był strzał w dziesiątkę — nikt z naszej konkurencji nie reklamował się wtedy w Google. Chociaż branża nie była zbyt duża, to każdy, kto wpisywał „szarfy akrobatyczne” czy „koła cyrkowe”, trafiał prosto do nas.

To był prawdziwy przełom. Wyobraźcie sobie kampanię, która przy niewielkim budżecie już w pierwszym miesiącu osiąga ROAS powyżej 2000%. To dało nam przestrzeń na dalsze inwestycje.
Kluczowe w tym wszystkim było wsparcie Pana Rafała z Shopera, który co tydzień wysyłał mi rekomendacje, co możemy poprawić, zmienić albo wdrożyć. Ja słuchałem, wdrażałem i rozwijałem sklep. I tak doszliśmy do miejsca, w którym jesteśmy. Z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że Pan Rafał miał ogromny wpływ na rozwój naszej strony flyingrose.pl.
Komu polecilibyście skorzystać z pomocy specjalistów ds. reklam z ekipy z Shoper Kampanie?
Wszystkim początkującym. Oczywiście na późniejszym etapie można rozważyć współpracę z agencją z polecenia albo prowadzenie kampanii samodzielnie, ale naprawdę — w niszowych branżach automatyczne kampanie Google sprawdzają się świetnie.
Nie ma sensu od razu szukać agencji, które tylko żerują na małych firmach. Lepiej zacząć od Shoper Kampanii, bo jedno jest pewne, nie zostaniecie oszukani. A ich automatyzacja naprawdę działa! Kiedy przyjdzie czas na rozwój, można wspólnie z ekspertami z Shopera wejść na kolejny poziom kampanii — bez konieczności zmiany partnera.
Przykład współpracy z Flying Rose to esencja tego, o czym zawsze mówimy: ROAS to potężna metryka, ale nie zawsze jedyny wyznacznik sukcesu, a w sprzyjających warunkach potrafi dosłownie wystrzelić w kosmos!
Widzimy tu idealny scenariusz, gdzie bycie pierwszym i odważnym w niszy zaowocowało spektakularnym ROAS-em powyżej 2000% już w pierwszym miesiącu – to pokazuje, jaką moc ma dobrze ukierunkowana kampania.
Nasz cel w Shoper Kampaniach wykracza daleko poza sam ROAS. Skupiamy się na zwiększonej sprzedaży tych produktów, które przynoszą największy zysk, oferując przy tym elastyczne i strategiczne podejście, bo doskonale wiemy, że każdy e-commerce jest inny i potrzebuje indywidualnie dopasowanej reklamy.
Poza reklamami prowadzicie bloga, gdzie dzielicie się swoją wiedzą. Od początku uznaliście, że będziecie to robić czy po prostu zauważyliście, że przy tak specjalistycznych produktach jak Wasze, edukacja klientów jest wręcz niezbędna?
To dla nas bardzo ważne miejsce, bo staramy się tam przekazywać realną wiedzę. Nasz dział handlowy co tydzień zbiera pytania od klientów i na tej podstawie tworzymy artykuły.
Nie robimy pustych treści, jak wiele sklepów. Zależy nam, żeby każdy wpis wnosił wartość. Staramy się dzielić tym, co naprawdę działa.
Jak przekonujecie rodziców, że 10-letnie dziecko unoszące się kilka metrów nad ziemią to bezpieczny sport, a nie ryzyko?
To nie wygląda tak, jak mogłoby się wydawać. Każdy sport wiąże się z pewnym ryzykiem. Dzieci zaczynają od ćwiczeń na ziemi, potem stopniowo przechodzą do figur odwróconych i z czasem unoszą się coraz wyżej.
Przede wszystkim wszystkie nasze kluczowe produkty są dokładnie testowane i wytrzymują obciążenie powyżej 1200 kg, więc zapewniają pełne bezpieczeństwo. Dodatkowo podczas każdego treningu obowiązkowy jest materac — im większy, tym lepiej. Jesteśmy tylko ludźmi i każdemu może się zdarzyć błąd, dlatego odpowiednie zabezpieczenie to podstawa.
Bezpieczeństwo jest dla nas najważniejsze. Każdego użytkownika naszego sprzętu traktujemy jak własne dziecko i troszczymy się o niego, bo doskonale wiemy, jak dużą odpowiedzialność bierzemy na siebie.
Co ciekawe, dzieci bardzo szybko uczą się dbać o siebie same. Ćwicząc na naszym sprzęcie i unosząc się nad ziemią, rozwijają ogromną pewność siebie. I to właśnie ta pewność często staje się ich najlepszym zabezpieczeniem.
Jaką rolę odgrywa społeczność w Waszym biznesie i w jaki sposób ją angażujecie?
Ogromną. W każdej edycji talent show pojawia się dziś kilku, a czasem nawet kilkudziesięciu akrobatów powietrznych. Co więcej, w finałach tych programów często występują osoby związane z naszą branżą.
Staramy się być blisko tej społeczności — organizujemy obozy i warsztaty, wspieramy zawody, promujemy artystów i pomagamy im także finansowo. Ale najważniejsze jest to, że naprawdę jesteśmy wśród nich. Dzielimy tę samą pasję i miłość do latania.
Produkty w sklepie: „95% robimy sami”
Wasze produkty są dość nietypowe, bo są to m.in. koła akrobatyczne, akcesoria do pole dance, stelaże do akrobatyki powietrznej, czy też hamaki do jogi. Logistyka przy sprzedaży tego typu rzeczy też pewnie wymaga odpowiedniego podejścia. Jak sobie z tym radzicie? Z wysyłką takich gabarytowych produktów?
To jedno z większych wyzwań, ale teraz jesteśmy już na takim etapie, że mamy dedykowane kartony i palety dla każdego produktu.
Na początku wyglądało to zupełnie inaczej, „rzeźbienie” kartonów ręcznie to była niezła przygoda. Patrząc z perspektywy czasu, była przy tym masa śmiechu. Kurierzy często myśleli, że wysyłamy telewizory, a to były… koła cyrkowe 🙂
Czy jesteście też producentem, czy tylko dystrybutorem produktów, które sprzedajecie?
Tak naprawdę jesteśmy w pełni producentem. Ostatnio sprawdzaliśmy w magazynie i okazało się, że około 95% produktów w naszej ofercie powstaje u nas od podstaw. Tylko 5% to gotowe elementy, które przekładamy i pakujemy — jak krętliki, karabińczyki, magnezje czy gripy.
Cała reszta, czyli szarfy akrobatyczne, koła cyrkowe, hamaki do jogi i stelaże do akrobatyki powietrznej, to nasza własna produkcja.
Jak wygląda proces projektowania sprzętu, który ma być jednocześnie „perfekcyjny jak Natalia” i „niezniszczalny jak Bartek”?
Wszystko zaczyna się od potrzeby rynku albo konkretnego pomysłu, który często pojawia się przypadkiem. Od momentu pojawienia się idei zaczyna się długi proces wdrożenia. Zawsze dążymy do tego, żeby produkt w momencie trafienia do sprzedaży był dopracowany w 99%.
Dlaczego nie w 100%? Bo ten 1% zostawiamy klientom. Często to oni potrafią spojrzeć na nasz produkt z innej perspektywy i podpowiedzieć, co można jeszcze ulepszyć.

Które certyfikaty bezpieczeństwa są dziś kluczowe na rynku sprzętu, który sprzedajecie? Jak długo trwa droga od pomysłu do uzyskania pełnej dokumentacji?
To proces, który tak naprawdę trwa cały czas. W naszej branży brakuje oficjalnych, jednoznacznych norm. Dlatego korzystamy z wytycznych z innych dziedzin — na przykład z norm alpinistycznych albo dawnych dokumentów cyrkowych z Niemiec i Francji.
Większość procedur badawczych w Flying Rose Sport opracowuje Bartek. Zna nasz sprzęt od podszewki i ma pełną świadomość, jak naprawdę jest używany przez ludzi.
Macie w portfolio koła w kształcie serca czy modele z poprzeczką – jak rodzą się te nietypowe zamówienia i które z nich najbardziej Was zaskoczyło lub zapadło w pamięć?
To trudny temat, bo Bartek zawsze twierdzi, że nie będziemy robić produktów na indywidualne zamówienia. Ale gdy trafia się coś naprawdę ciekawego, to nie może się powstrzymać.

Zazwyczaj wygląda to tak: klient zamawia jedną sztukę, my robimy pięć, żeby mieć możliwość przetestowania prototypu. A jeśli zostaną, to czasem trafiają do regularnej oferty. Właśnie w ten sposób powstały nasze serca i księżyce 🙂 .
Tworzycie też nietypowe produkty na zamówienie. Czy personalizacja stanowi dla Was bardziej wyzwanie produkcyjne, czy przewagę rynkową i chęć spełnienia się?
To zdecydowanie wyzwanie, któremu chcemy sprostać. Ale trzeba przyznać, że personalizacja zabiera sporo czasu. Branża mocno się rozwija, a indywidualne projekty potrafią zajmować od trzech do nawet sześciu miesięcy pracy, zanim trafią do sprzedaży.
Opisy Waszych produktów są też w języku angielskim. Sprzedajecie również poza granice Polski? Na jakie rynki? Czy zamierzacie rozwijać sprzedaż zagraniczną?
Tak, obecnie sprzedajemy już prawie na cały świat. I mamy nadzieję, że ten trend się utrzyma. Naszym celem jest dalsze otwieranie się na nowe rynki.
Jakie bariery – logistyczne, celne, prawne – trzeba pokonać, by „Born to fly” poleciało globalnie?
Największym problemem są koszty wysyłki, zwłaszcza przy produktach takich jak koła cyrkowe, które podróżują w ogromnych pudełkach 100 × 100 × 5 cm. To właśnie logistyka najbardziej wpływa na rentowność sprzedaży zagranicznej.
Szukamy lepszych rozwiązań, rozmawiamy z różnymi firmami i liczymy, że jeszcze w tym roku uda się zrobić w tym obszarze krok naprzód.
Biznes i plany na przyszłość. Z sali treningowej na międzynarodowe rynki
Kim są Wasi klienci?
Głównie pasjonaci, ale też osoby szukające alternatywy. W dużej mierze to dzieci i ich rodzice, dla których magia latania staje się początkiem nowego życia — pełnego ekspresji, szacunku i budowania własnej wartości.
To zresztą dobry moment, żeby wyjaśnić, skąd wzięła się nazwa Flying Rose. Podczas prowadzenia szkoły akrobatyki obserwowaliśmy, jak bardzo ludzie się zmieniają. Często przychodzili do nas zamknięci w sobie, nieszczęśliwi, na życiowym zakręcie.
A potem — już po kilku zajęciach z pole dance, aerial hoop czy aerial silks — wracali jako zupełnie inni ludzie. Pewni siebie, roześmiani, gotowi na kolejne wyzwania. Wchodzili do sali z pytaniem „ciekawe, co dzisiaj dla nas przygotowaliście?”.
Wiele osób ma problem z poczuciem własnej wartości, a akrobatyka powietrzna pokazuje im, jak wiele potrafią. Kiedy ktoś mówi „ludzie nie latają”, my odpowiadamy: może być inaczej. Bo to tylko od Ciebie zależy, jak będzie wyglądało Twoje życie.

Który błąd biznesowy okazał się „najdroższą lekcją latania” i co z niej wynieśliście?
Błędem była próba zwiększenia produkcji z pomocą zewnętrznego wykonawcy. Nie wyrabialiśmy się z zamówieniami i skorzystałem z usług firmy zewnętrznej. Pomimo przekazania im pełnej dokumentacji i standardów, zrobili wszystko po swojemu. Produkty nie nadawały się do sprzedaży, musieliśmy je zutylizować, a z tą firmą walczę do dziś.
Na szczęście wyłapaliśmy wadliwe egzemplarze u siebie, zanim trafiły do klientów. Od tamtego momentu wszystko, co wychodzi spod naszej ręki, przechodzi trzyetapowy proces kontroli jakości.
Jak dzielicie się rolami w firmie, by pasja nie zdominowała życia prywatnego?
Obecnie Bartek zajmuje się prowadzeniem firmy, a Natalia organizuje i prowadzi szkolenia instruktorskie. Nauczyliśmy się dzielić kompetencjami i zrozumieliśmy, że w firmie jedna osoba musi podejmować kluczowe decyzje.
Jeśli spotkają się dwie osoby z różnymi — nawet bardzo dobrymi — wizjami rozwoju, firma, zamiast iść do przodu będzie się kręcić w miejscu. Dlatego Bartek decyduje o kierunku rozwoju marki i gamy produktowej, a Natalia skupia się na rozwoju edukacyjnym.
Co poradzilibyście przedsiębiorcom, którzy chcą zamienić niszową pasję w skalowalny e-commerce?
Przede wszystkim słuchajcie siebie i swoich klientów. Można płacić za audyty i doradców, ale klient powie Wam wszystko za darmo. Trzeba tylko umieć słuchać, wyciągać wnioski i działać.
Warto też dobrze poznać swoją branżę i nie ograniczać się do zaspokajania potrzeb. Warto je również kreować. Gdy zaczynaliśmy, w Polsce działało tylko kilka szkół akrobatyki powietrznej. Po pięciu latach jest ich ponad sto, a liczba uczestników zajęć wzrosła w sposób niewyobrażalny. Dbamy o rozwój tej branży kompleksowo.
Gdybyście mogli cofnąć się do początków działalności i udzielić sobie jednej rady – jaka by to była?
Tak naprawdę niczego byśmy nie zmienili, bo każda lekcja była wartościowa.
Ale gdybyśmy mieli coś sobie powiedzieć, to „LATAJ WYSOKO”!
Czyli: zawsze mierz wysoko i nigdy się nie poddawaj.
Pamiętam moment pandemii, kiedy właściciele szkół dzwonili i informowali, że zamykają działalność. Konkurencja wyłączyła reklamy Google Ads. A my? Zarekomendowaliśmy szkołom prowadzenie zajęć indywidualnych, dostarczyliśmy im sprzęt i potroiliśmy budżet reklamowy.
Na szczęście to się opłaciło. Ale początek tej sytuacji był dla nas jak kubeł zimnej wody i moment poważnego zastanowienia się nad przyszłością.
Jakie są Wasze plany rozwojowe na najbliższy rok? Czy zamierzacie rozszerzyć ofertę? Jakie nowe kierunki (kraje lub typy produktów) planujecie wprowadzić do oferty w najbliższym czasie?
Jak zwykle: albo grubo, albo wcale. W tym roku planujemy wprowadzić sporo nowych produktów i otworzyć się na kolejne rynki.
Już niedługo na platformie Shoper pojawią się nowe wersje językowe naszego sklepu. Przy okazji bardzo przydałaby się aplikacja oparta na AI, która automatycznie tłumaczy opisy produktów i przelicza ceny. Dzięki temu wdrażanie kolejnych wersji językowych byłoby dużo łatwiejsze i szybsze.
To świetnie, że nasi przedsiębiorcy myślą o ekspansji za granicę i po prostu to robią – dokładnie takie podejście wspieramy w Shoperze, bo globalny e-commerce to przyszłość. W pełni rozumiemy, jak kluczowa jest tu automatyzacja, dlatego rozwiązania produktowe to coś, co mamy na radarze jako absolutny priorytet. Naszym celem jest dostarczyć Wam narzędzia, które sprawią, że otwieranie się na nowe rynki i wersje językowe będzie jeszcze prostsze i szybsze.
Latają, projektują, sprzedają. I pokazują, że można inaczej
Flying Rose Sport pokazuje, że nawet z najbardziej niszowej pasji da się zbudować coś, co naprawdę działa. Że można połączyć serce z produkcją, a miłość do aerial hoop z dobrze działającym e-sklepem.
Natalia i Bartek nie szli utartym szlakiem. Ale wiedzieli, czego chcą. Zaufali sobie, słuchali klientów i krok po kroku rozkręcili markę, która dziś dosłownie unosi ludzi. A że wybrali do tego Shoper? Cieszymy się, że mogliśmy być częścią tej drogi.
Bo jeśli ktoś Ci powie, że z „takiego pomysłu nic nie będzie” — po prostu pokaż mu flyingrose.pl.